⚙ Orzechowy krem owsiany ⚙
z dżemem morelowym i skórką pomarańczy
Coś złapałam ,, fazę '' na kremy. Co chwila coś blenduję- jak nie śniadanie, to na drugie robię smoothie, albo na obiad jem jakiś warzywny krem z grzankami. Na zimo obowiązkowo, bo panujące upały już mnie wykańczają.
Przeczytałam ostatnio wszystkie moje posty, każdy wpis od początku bloga. Widzę, w jaki sposób się zmieniałam, jak dojrzałam, jak polepszyły się moje zdjęcia i wyczucie smaku. Na nowo przeżyłam te kilka miesięcy i czasem się dziwię samej sobie, jakie ja głupoty robiłam. No, ale było minęło, to zamknięty rozdział i tyle :) Ale w porównaniu do roku szkolnego, w którym obficie informowałam Was, co się wydarzyło, moje życie jest teraz dość.. monotonne. Rano wstaję, zakładam szory, bluzę i vansy i jeszcze z zamkniętymi oczami idę z psem ( dobrze, że mnie nikt nie zna, bo taka zaspana nie prezentuję się za dobrze! ;) ). Potem wracam i wypijam duży kubas lemoniady. Ojejku, ależ mi ona teraz smakuje! Kiedyś jej bardzo nie lubiłam. Potem czas na śniadanie, które jadam, oglądając powtórkę Rozmów w toku, które też ostatnio bardzo polubiłam ;p A potem jakoś dobijam do wieczora, do siłowni, sprzątając, gotując albo sobie machając ciężarkami przed telewizorem. Cały czas siedzę w salonie- w końcu spełniło się moje marzenie o posiadaniu właśnie takiego rodzinnego pokoju, w którym się spędza czas w dzień. Wcześniej siedziałam tylko w swoim pokoju lub kuchni, ewentualnie łazience... Teraz relaksuję się najbardziej w dużym pokoju. I powiem Wam, że z łazienki praktycznie nie korzystam, nie licząc kibelka. Jako, że chodzę na siłownię wieczorem, korzystam tam z pięknej łazienki i biorę prysznic, od razu myję głowę i zmywam makijaż. W końcu płacę za siłownię tyle, że mycie się jest dla mnie taką dodatkową usługą. Poza tym, nie bardzo mam ochotę upocona wskakiwać w swoje ciuchy i wracać do domu, cała się lepiąc :p
Zbliża się koniec lipca, więc uznałam, że jest to idealny czas, by usiąść nad kolejną listą Letnich Zachwytów. Tym razem nie zamiast śniadania, ale jako dodatek do posta. Lubię, naprawdę lubię ten cykl. Dzięki temu czuję się jeszcze bliżej Was!
1. Zumba!
Zumbę poznałam jakieś półtorej roku temu. Poszłam ze znajomą, ale może przez trenerkę, która nie spytała nas nawet o poziom zaawansowania, ani nie powiedziała nic o tej dziedzinie sportu, szybko się zraziłam. Wróciłam do niej po roku i choć początkowo szło mi dość opornie- bo, niestety, utalentowaną tancerką nie jestem- to już po kilku treningach co nieco załapałam. Teraz tańczę już prawie dwa miesiące i pochwalić się muszę, że zawsze stoję w pierwszym rzędzie, obok instruktorki. To stanowczo moja ulubiona forma aktywności, uwielbiam ją całym sercem. Nic nie sprawia mi tyle radości co ona. A, i w tą sobotę w moim mieście organizowany jest trzygodzinny maraton zumby- o tak, będę na nim!
2. Miłość Peonii
Totalnie abstrahując od aktywności fizycznej, bo przecież czytać na bieżni raczej nie czytam, przedstawiam Wam moją ulubioną lipcową książkę- Miłość Peonii. Opowiada historię trzech Chinek, poślubionych jednemu mężczyźnie. Piękna, wzruszająca, pełna emocji i miłości książka... Z resztą jak każde inne dzieło Lisy See. Szczerze polecam tę autorkę, czytałam jeszcze Kwiat śniegu i sekretny wachlarz oraz Dziewczęta z Szanghaju i jakbym miała wybrać, która powieść była najlepsza, nie potrafiłabym. Po prostu- każda dla mnie jest małym cudem, skarbnicą sekretów chińskiej kultury, wierzeń, świąt i obrzędów. Z żadnego źródła nie dowiedziałam się tyle o Chinach, co z książek See. Choć jest to piękne miejsce, jego historia pełna była bólu, cierpienia, seksizmu, bezlitosnego posłuszeństwa. Tam kobietom zabraniano niemal wszystkiego... Nawet miłości.
3. Wieś
Wstyd przyznać, że to pierwsze wakacje, które spędzam częściowo na wsi. Do tej pory byłam za granicą, nad morzem, jeziorem, w górach, ale nigdy nie zaznałam spokojnej sielanki polskiej wsi. A podziwiać jest co- od przepięknych krajobrazów pól, dominacji przyrody nad cywilizacją, po świeże powietrze i jedzenie, które jedzeniem nazywać się może. Jajko od kury, która wcześniej biegała ci koło nogi smakuje inaczej, niż to, co kupuję w sklepie na rogu. Tam, gdy jestem głodna, podchodzę do krzaka i zrywam garść malin, nie przejmując się, że drzewko rośnie koło pełnej spalin ulicy. Śpię długo, imprezuję mocno ( ale grzecznie!), oglądam świetliki i konstelacje gwiazd prawdziwych, nie pudelkowych. Miła alernatywa.
4. Lemoniada
Jest coś lepszego na upalne dni od szklanki zimnej wody z cytryną i miodem? Oczywiście, że nie. Oprócz tego, że cudownie smakuje, jest skarbnicą zdrowia. O wpływie wody na nasz organizm chyba wspominać nie muszę, podobnie nikt nie podważy teorii o zdrowotnych właściwościach cytryny i miodu. Nie wyobrażam sobie dnia bez solidnej szklanki tegoż napoju i to właśnie od niego rozpoczynam każdy poranek.
5. Pomidory
Najlepiej malinowe. Do śniadania, do obiadu, do kolacji, jako przekąska. Złapałam mocną zajawkę na nie i podobnie jak z lemoniadą, nie wyobrażam sobie dnia bez pomidora. Koniecznie ze szczyptą soli, górą pieprzu i bazylią... Aż się zrobiłam głodna! I nie mogę się doczekać, jak rosnące na balkonie koktajlowe pomidorki dojrzeją. Nie ma nic lepszego niż garstka takich żółtych kuleczek zjedzonych prosto z krzaczka!
Przeczytałam ostatnio wszystkie moje posty, każdy wpis od początku bloga. Widzę, w jaki sposób się zmieniałam, jak dojrzałam, jak polepszyły się moje zdjęcia i wyczucie smaku. Na nowo przeżyłam te kilka miesięcy i czasem się dziwię samej sobie, jakie ja głupoty robiłam. No, ale było minęło, to zamknięty rozdział i tyle :) Ale w porównaniu do roku szkolnego, w którym obficie informowałam Was, co się wydarzyło, moje życie jest teraz dość.. monotonne. Rano wstaję, zakładam szory, bluzę i vansy i jeszcze z zamkniętymi oczami idę z psem ( dobrze, że mnie nikt nie zna, bo taka zaspana nie prezentuję się za dobrze! ;) ). Potem wracam i wypijam duży kubas lemoniady. Ojejku, ależ mi ona teraz smakuje! Kiedyś jej bardzo nie lubiłam. Potem czas na śniadanie, które jadam, oglądając powtórkę Rozmów w toku, które też ostatnio bardzo polubiłam ;p A potem jakoś dobijam do wieczora, do siłowni, sprzątając, gotując albo sobie machając ciężarkami przed telewizorem. Cały czas siedzę w salonie- w końcu spełniło się moje marzenie o posiadaniu właśnie takiego rodzinnego pokoju, w którym się spędza czas w dzień. Wcześniej siedziałam tylko w swoim pokoju lub kuchni, ewentualnie łazience... Teraz relaksuję się najbardziej w dużym pokoju. I powiem Wam, że z łazienki praktycznie nie korzystam, nie licząc kibelka. Jako, że chodzę na siłownię wieczorem, korzystam tam z pięknej łazienki i biorę prysznic, od razu myję głowę i zmywam makijaż. W końcu płacę za siłownię tyle, że mycie się jest dla mnie taką dodatkową usługą. Poza tym, nie bardzo mam ochotę upocona wskakiwać w swoje ciuchy i wracać do domu, cała się lepiąc :p
Zbliża się koniec lipca, więc uznałam, że jest to idealny czas, by usiąść nad kolejną listą Letnich Zachwytów. Tym razem nie zamiast śniadania, ale jako dodatek do posta. Lubię, naprawdę lubię ten cykl. Dzięki temu czuję się jeszcze bliżej Was!
Zumbę poznałam jakieś półtorej roku temu. Poszłam ze znajomą, ale może przez trenerkę, która nie spytała nas nawet o poziom zaawansowania, ani nie powiedziała nic o tej dziedzinie sportu, szybko się zraziłam. Wróciłam do niej po roku i choć początkowo szło mi dość opornie- bo, niestety, utalentowaną tancerką nie jestem- to już po kilku treningach co nieco załapałam. Teraz tańczę już prawie dwa miesiące i pochwalić się muszę, że zawsze stoję w pierwszym rzędzie, obok instruktorki. To stanowczo moja ulubiona forma aktywności, uwielbiam ją całym sercem. Nic nie sprawia mi tyle radości co ona. A, i w tą sobotę w moim mieście organizowany jest trzygodzinny maraton zumby- o tak, będę na nim!
2. Miłość Peonii
Totalnie abstrahując od aktywności fizycznej, bo przecież czytać na bieżni raczej nie czytam, przedstawiam Wam moją ulubioną lipcową książkę- Miłość Peonii. Opowiada historię trzech Chinek, poślubionych jednemu mężczyźnie. Piękna, wzruszająca, pełna emocji i miłości książka... Z resztą jak każde inne dzieło Lisy See. Szczerze polecam tę autorkę, czytałam jeszcze Kwiat śniegu i sekretny wachlarz oraz Dziewczęta z Szanghaju i jakbym miała wybrać, która powieść była najlepsza, nie potrafiłabym. Po prostu- każda dla mnie jest małym cudem, skarbnicą sekretów chińskiej kultury, wierzeń, świąt i obrzędów. Z żadnego źródła nie dowiedziałam się tyle o Chinach, co z książek See. Choć jest to piękne miejsce, jego historia pełna była bólu, cierpienia, seksizmu, bezlitosnego posłuszeństwa. Tam kobietom zabraniano niemal wszystkiego... Nawet miłości.
3. Wieś
Wstyd przyznać, że to pierwsze wakacje, które spędzam częściowo na wsi. Do tej pory byłam za granicą, nad morzem, jeziorem, w górach, ale nigdy nie zaznałam spokojnej sielanki polskiej wsi. A podziwiać jest co- od przepięknych krajobrazów pól, dominacji przyrody nad cywilizacją, po świeże powietrze i jedzenie, które jedzeniem nazywać się może. Jajko od kury, która wcześniej biegała ci koło nogi smakuje inaczej, niż to, co kupuję w sklepie na rogu. Tam, gdy jestem głodna, podchodzę do krzaka i zrywam garść malin, nie przejmując się, że drzewko rośnie koło pełnej spalin ulicy. Śpię długo, imprezuję mocno ( ale grzecznie!), oglądam świetliki i konstelacje gwiazd prawdziwych, nie pudelkowych. Miła alernatywa.
4. Lemoniada
Jest coś lepszego na upalne dni od szklanki zimnej wody z cytryną i miodem? Oczywiście, że nie. Oprócz tego, że cudownie smakuje, jest skarbnicą zdrowia. O wpływie wody na nasz organizm chyba wspominać nie muszę, podobnie nikt nie podważy teorii o zdrowotnych właściwościach cytryny i miodu. Nie wyobrażam sobie dnia bez solidnej szklanki tegoż napoju i to właśnie od niego rozpoczynam każdy poranek.
5. Pomidory
Najlepiej malinowe. Do śniadania, do obiadu, do kolacji, jako przekąska. Złapałam mocną zajawkę na nie i podobnie jak z lemoniadą, nie wyobrażam sobie dnia bez pomidora. Koniecznie ze szczyptą soli, górą pieprzu i bazylią... Aż się zrobiłam głodna! I nie mogę się doczekać, jak rosnące na balkonie koktajlowe pomidorki dojrzeją. Nie ma nic lepszego niż garstka takich żółtych kuleczek zjedzonych prosto z krzaczka!
Ja chodziłam na Zumbę przez prawie rok.
ReplyDeleteNa początku szło mi nie najlepiej, ale już po kilku zajęciach coraz bardziej się w to wkręcałam.
Teraz nie chodzę już, zamieniłam to na trening na trampolinach.
Jednak tęsknie za tym i chyba od września postaram sie na nie wrócić ;]
Koniecznie :)
DeleteAle się zaczytałam! Ciekawy wpis :)
ReplyDeleteA krem jest boski *.*
bardzo mi miło:)
DeleteBardzo fajny wpis :) u mnie ostatnio obiadowe kremy królują, bo w taki upał. Na nic innego nie mam ochoty :)
ReplyDeletewidzę, że panująca duchota nie tylko mi daje w kość ;)
DeleteBardzo, bardzo ciekawy wpis. Też ostatnio w kremowej konsystencji zasmakowałam, o czym świadczy chociażby dzisiejsze śniadanie :) Taki krem orzechowy z morelą i pomarańczowym akcentem to cudo :)
ReplyDeleteidealny sposób na spożytkowanie suszonej skórki pomarańczy!
DeleteTeż czekam na pomidory 'prosto z krzaczka' babci :) Krem orzechowy z pewnością był pyszny, bo orzechowy :))
ReplyDeleteo tak!
Deleterzeczywiście spore zmiany u Ciebie, oczywiście na duuży plus :)
ReplyDeletepomidorki też uwielbiam <3
piąteczka :)
DeleteOgromny plus blogów - możemy siebie obserwować, poznawać, wrócić wspomnieniami do przeszłości.. ;)
ReplyDeleteWakacje spędzasz w najlepszy wg mnie sposób, czyli leniwie, ale nie bezproduktywnie. W roku szkolnym będziesz miała świeży zapas energii do startu.
Zawsze zastanawiałam się nad zumbą, ale jakoś tak... obawiam się uprawiania sportu w grupie. Mała niedorajdka ze mnie :P
A ja właśnie to lubię najbardziej w zumbie- kocham być wśród ( spoconych ) ludzi! Na siłowni każdy jest mi jakiś bliski :)
Deleteśniadanie pychota, ale wpis na blogu jeszcze pyszniejszy.. do czytania:)) Lisa See jest niesamowicie prawdziwa w swoich opowiadaniach.. również czytałam te pozycje co Ty i zawsze chętnie do nich wracam.. lemoniada, pomidorki koktajlowe, zumba.. rewelacja:D
ReplyDelete