Biegnę szybciutko londyńskimi ulicami. Przebieram łapkami, starając się omijać rozwlekłe kałuże, choć jest to rzecz wcale nie łatwa i wcale przyjemna, bo jak zabawnie to moje drobne ciałko wygląda, balansując między deszczowymi oczkami, prawda? A niebo płacze, to już tydzień, więc Tamiza mocno wezbrała. Chłodne strugi niby igły spadały na ziemię i jak szkło rozpryskiwały się na tysiące deszczowych okruszków. Do świtu daleko, właściwie to noc dopiero zaczyna się budzić. Kluby za chwilę przyciągną pierwszych bywalców, bary poczną w szwach pękać od nadmiaru ludzi i tej dziwnej wody, co oni chyba alkoholem nazywają. Na pewno nie wiem, bo ja to tylko wyłapałem z rozmowy jakiegoś człowieka na ulicy. I zaraz znowu będę musiał uważać, co by mi nikt na mój różowiutki ogon nie nadepnął, raz mi jeden kot łapą go przyskrzynił i bolało bardzo, nie powiem!
Postanawiam schronić się przed wszechobecnymi podeszwami ludzkich butów i strugami październikowego deszczu. Chyłkiem dreptam do najbliższego budynku i ukrywam się pod blaszanym daszkiem stojącego koło niego śmietnika. Tam przysiadam na łapkach, podwijam pod siebie ogonek i zabieram się za swoje ulubione zajęcie. W pełnym skupieniu zaczynam obserwować.
Widzę starego żebraka, który opierając się plecami o ścianę budynku po drugiej strony ulicy, wyciąga przypominającą uschniętą śliwkę dłoń, prosząc o pieniądze. Widzę damę w futrze, która dumnie przechodzi koło niego, ale nie dostrzega starca. A może nie chce? Kobieta mija się z biznesmenem, który naciągnąwszy na głowę drogą, skórzaną kurtkę, idzie pospiesznie w stronę baru, przyciskając do ucha telefon. Nagle szybko przystaje, żeby nie wpaść na grupkę dzieciaków, które weszły mu w drogę. Prycha zniesmaczony i idzie dalej, dzieci natomiast biegną już dalej, nie przywiązując wagi do czegoś tak błahego jak wpadnięcie na kogoś na ulicy. Jeden z młodziaków ma na smyczy dużego psa. Gdy przechodzą obok biedaka, zwierzę wyrywa się, chcąc do niego podejść. Trzymający go chłopak ciągnie go mocniej i ignorując mężczyznę, idzie dalej. Pies patrzy tylko przepraszająco na żebraka, a gdy ten uśmiecha się życzliwie i kiwa głową, posłusznie drepta za swoim właścicielem.
Ulica jest pełna innych ludzi. Młodzi, starzy, każdy idzie przed siebie, nie zważając na inne osoby. Ludzie kroczą szybko, uciekają przed deszczem. Wyobrażam sobie, że gdyby tak odjąć od tej scenerii brzydką pogodę, wszyscy wyglądali by na uciekali przed sobą nawzajem. Na tę myśl aż się uśmiecham, a wąsiki na moim pyszczu unoszą się do góry. Znów spoglądam na żebraka i ze zdziwieniem zauważam, że on też na mnie patrzy. Uśmiecha się, jakby odwzajemniając moje rozbawienie. Zapraszającym gestem skina na mnie głową. Robi to tak delikatnie, że na pewno inni ludzie tego nie zauważyli, ale moim bystrym oczom nic nie umknie. Podrywam się więc i uważając na twarde podeszwy przemoczonych ludzkich butów biegnę do starca.
-Wołałeś mnie?- pytam, gdy już znajduję się blisko niego. Mężczyzna kiwa głową i wyciągna do mnie dłoń. Bez wahania wskakuję na nią, a wtedy on przysuwa ją bliżej swojej twarzy.
-Na pewno jesteś głodny- stwierdził i z dużego, podartego swetra wyciąga kawałek suchej bułki. Z wdzięcznością przyjmuję podarek i nie odrywając ślepi od jego spokojnej twarzy, zacząłem posiłek. Żebrak cały czas patrzy na mnie uśmiechnięty. Nagle wzdycha ciężko i zatrzymuje spojrzenie na tętniącej życiem ulicy.
-Wiesz, jesteśmy podobni. Obaj mieszkamy na ulicy i obaj jesteśmy tu niechciani. Ludzie nie chcą nas widzieć. A może już po prostu nie potrafią? Żyją tak szybko, że nie zauważają, kiedy przychodzi im umierać, więc jakby mieli się zatrzymać i dostrzec coś po drodze? Nawet dzieci tracą umiejętność dobrego patrzenia. Wiesz, jestem już stary. Pamiętam, jak wyglądał świat wcześniej. Boli mnie to, jak się zmienia. Nie mam domu, nie zaznałem przyjemności i korzyści płynących z elektroniki. Kiedy się tego nie używa, tych telefonów, komputerów, to tak wiele można zobaczyć... Ludzi nie zachwyca już wschód słońca, nie odnajdują radości patrzenia w gwiazdy. Zamykają się na siebie nawzajem, uzależniają od bycia pozornie niezależnym. Stają się niewolnikami wygody i luksusu. A ja? A ja lubię czasem usnąć na ławce w parku. Chodzić boso po śniegu. I nawet zmoknąć na deszczu. Budzę się z bolącymi plecami, stopy mam czerwone i zmarźnięte, a ubranie przemoczone. Boli, jest niewygodnie, ale uśmiecham się, bo wtedy czuję, że jeszcze żywy jestem. Co czuje taki człowiek- mówi, wskazując głową na jakiegoś mężczyznę w garniturze- gdy wstaje rano z wygodnego łóżka? Nic. Więc skąd wie, że nie umarł? To, że ciało boli, to dla mnie dowód, Mały Szczurze. Że jeszcze nie umarłem. Chciałbym kiedyś wyciągnąć ludzi z tej rzeki wegetacji. Bo oni już nie żyją, po prostu rodzą się, starzeją, umierają. I to tak szybko, że ja w tym świecie czuję się jak prawdziwy starzec. Nie nadążam... I chyba nie chcę.
Nagle milknie i unosi głowę do góry. Chmury przysłaniające niebo nieco się rozrzedziły, nad nami rozbłysły więc pojedyncze gwiazdy. Patrzę na żebraka, który uśmiecha się do nich jak do starych przyjaciółek. Zastanawiam się trochę nad jego słowami po czym także witam się z niebem. ,, Ktoś kiedyś powiedział, żebyśmy cieszyli się z rzeczy małych'', myślę i sam nie wiem kiedy moje wąsy unoszą się w uśmiechu.
* * *
Nie wiem skąd u mnie się wziął humor na snucie refleksji. Może to pogoda, bo ogólnie to raczej wszystko się dobrze układa. Pochwalić się muszę, że zostałam vice przewodniczącą szkoły, a mój reportaż z Oświęcimia trafi do gazetki naszego gimnazjum :) Dostałam pierwszą jedynkę, jednego dnia potrafię rozpętać piekło i po kilku godzinach je zakończyć, cieszę się weekendem i coś mi strzeliło w nodze. Kurczę, żyję!
Masz talent. :) Przyjemna lektura na szary poranek.
ReplyDeleteNie jestem po prostu w stanie uwierzyć, ze sama to napisałaś. Boskie.
ReplyDeleteNaprawdę masz talent, nie zmarnuj tego.
ReplyDeleteNawet nie wiesz, jak dobrze jest dowiedzieć się, że... po prostu żyjesz.